Z tęsknoty za słowem czytanym, stworzyła obraz na podobieństwo tego o czym marzyła.
uraczone z secretdreamlife |
Dawno,
dawno temu kiedy czasy były okrutnie poszarpane i wypaczone przez ogrom pracy
koniecznej do wypracowania wielkich planów. Żyła sobie dziewczynka, która miała swoje wymarzone
Miejsce i stan w jakim pożądała odnaleźć siebie za kilkanaście lat, a mimo to brakowało
wystarczająco silnego bodźca aby zmobilizować każdy, najmniejszy skrawek duszy.
Wszystko było tak delikatnie ulepione niczym jedwabna smużka. Cały zapał
naciągnięty czasem nadrywał i przelatywał przez palce. Słyszała srogi głos Bazyliszka,
który w komendach tłumaczył co jest najważniejsze, ale nie potrafiła tego
przełożyć na siebie. Zupełnie tak jakby obce było zrozumienie prawidłowości, że
właśnie od tych kilku małych wyborów, które popełni teraz, może zależeć jej
droga i jeszcze większe wybory, przed którymi miała stanąć jako dorosła wersja
siebie.
Najważniejsza była teraźniejszość. Kilka ulotnych chwil, które można było tak beztrosko roztrwonić.
Najcenniejszym
okazywało wszystko to, czemu można było się sprzeciwić. Gówno sprawy, o które
walczyła dla samej walki i na przekór, nawet wówczas kiedy nie miała racji. Na szczęście
w większości przypadków miała ją, a to sprawiło, że jakoś tak łatwiej było sobie wybaczyć.
Czytanie
książek w którymś momencie stało się kartą przetargową. Mieć albo nie mieć
książki. Skrytki, chowanki, kombinacje. To napięcie i stres związany z
potajemnym szmuglowaniem towaru. Czytanie pod kołdrą przy zapalonym świetle
dziadkowej rubasznej latarki. Czasy to były dalekie od komórkowego szału,
tablet był czymś tak nie realnym, zaś słowo czytnik nieprzetłumaczalne. Gdyby
wówczas wiedziała, że za niespełna dekadę całą bibliotekę będzie można zamknąć
w małym pudełku z ekranem mniejszym od pocztówki, płakałby jeszcze bardziej zazdrośnie
nad parszywą niesprawiedliwością swojego losu. Tak to, pozostawało jej tylko ryczeć po utracie uciułanego woluminu, kiedy cień zawisnowszy nad jej głową w
środku nocy znienacka odkrywał jej kołdrę z głowy i brutalnie wyszarpywał
czytany skarb.
Bazyliszek
wierzył, że robi dobrze. Chciał zmusić Babok do nauki. Do „czytania” wskazanych
procedurami podręczników i dłubania matematycznych szlaczków w ćwiczeniówkach.
Życzył sobie pisma, które było staranne, zgrabne ortograficznie i zredagowane gramatycznie,
wedle naniesionych na wypracowaniach poprawek. Nauka była sprawą najwyższej
wagi, ponieważ od niej zależała przyszłość. Bazyliszek nie miał tak lekko.
Brakowało mu nad głową innego jojczącego Bazyliszka do kwadratu, który tak
skrupulatnie czuwałby nad jego losem, finansując edukacyjną drogę ku wymarzonym
studiom, o które Bazyliszek musiał ubiegać ciężko i w pocie czoła pracując po
nocach. Zaiste było mu szalenie przykro widząc jak w jego mniemaniu Babok
marnuje swoją szansę nadaną z tytułu prawa do bezpłatnej szkolnej mordęgi.
To nie
tak, że Babok była złym niewdzięcznym dzieckiem, które nie potrafiło docenić
poświęcenia Bazyliszka dla jego przyszłości. Ona po prostu wierzyła, że ma na
wszystko więcej czasu. Zaś w tym czasie na pewno uda się zawrzeć wszystkie te
szaleństwa, które miała na końcu języka.
Pokochała czytać przez przypadek.
Prawdopodobniej w chwili kiedy zrozumiała jak bardzo
denerwuje to Bazyliszka, który absolutnie nie miał kiedy poświęcać się tym
uciechom wymawiając się ogromem pracy, zmęczeniem i rozproszeniem myśli błądzących
po równoległych światach, do których Babok nie miała dostępu. Pętla zacisnęła
się bardzo szybko, a czytelnicze
uzależnienie rosło z pozycji na pozycję wzmagane bliskością fantastycznie
zaopatrzonej biblioteki. Stosiki książek beletrystycznie zróżnicowanych
dosłownie przekartkowywały przez babokowe palce. W odpowiedzi na brak
uszanowania prośby o zmniejszenie książkowego popytu na rzecz podręczników
szkolnych, Bazyliszek powziął działania surowsze i postanowił zabierając
Babokowi książki sprawdzić skąd pobiera kolejne działki. Poznawszy książkowych
dilerów skutecznie odciął Baboka od źródła, blokując mu wszelkie możliwe
biblioteczne konta. Zbrodnia i kara.
Racjonalnie
na to spoglądając cała ta opowieść rozrysowana była dość karykaturalnie, bo
przecież w domu regaliki uginały się pod książkami, zaś z przeróżnych szafek
wychylały stare księgi pachnące kurzem, stęsknione ludzkich dłoni. Może
chodziło o konkretny rodzaj książek, których brakowało na bazyliszkowych
półkach. Książek magicznych, nierealnych, realistycznie czarodziejskich
opisujących światy powykręcane, gdzie szczypta prawdy zmieszana była z
księżycowym pyłem.
Na wzór
podobnych opowieści powstało pierwsze małe opowiadanie. Jedyne napisane od
początku do końca i ozdobione wysublimowanym „the end”. Perełka, wyklinana literka
po literce na prawdziwej maszynie elektrycznej, która charakterystycznie
zjadała pojedyncze literki. Żółtawy wzruszający papier przypominał swoim
słodkawym zapachem książkowe strony. Wiele przekreśleń i odręcznie naniesionych
poprawek, jak znamiona walki świadczyły o zawiłych szlakach jakimi szybowała
wyobraźnia.
Uczucie
towarzyszące tworzeniu w pewnej chwili stawało się podobne do pośpiesznego
podążania za kolejnymi słowami soczystego akapitu czytanego z wypiekami na
policzkach. To wrażenie połączone było z lekkim zawstydzeniem, ponieważ pisane
słowa balansowały między jawą, a rzeczywistością, to zaś groziło twórczemu
utonięciu w opowieści, która mogła nigdy się nie skończyć.
Koniec niósł ze sobą tak wiele niebezpieczeństw. W swoim arsenale dzierżył szlachetne emocje, pełne dumy i szczęścia, jak również smutek, zwiedzione ambicję i strach
przed jednorazowym epizodem. W istocie koniec opowieści jawił się jak pudełko czekoladek, w którym mogło ukryć wszystko.
Komentarze
Prześlij komentarz